Dawna filia KL Auschwitz w Jaworznie służyła przez 10 lat po wojnie jako największy w Polsce obóz pracy przymusowej dla Niemców, Ślązaków, Łemków, Ukraińców i młodocianych więźniów politycznych. Zamknięto go dopiero po wielkim buncie w 1955 r.
W wydawanym przez Polską Partię Socjalistyczną łódzkim „Kurierze Popularnym” 2 sierpnia 1946 r. ukazał się reportaż pod tytułem „Odmieniły się role, ale tylko częściowo. Odwiedzamy obóz pracy dla »foksów« w Jaworznie” (foksami nazywano volksdeutschów). Chociaż tekst opisywał życie w obozie jako sielankę, jego ukazanie się było dużą sensacją: tworzenie w Polsce sieci łagrów podlegających Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego należało do tematów tabu. Dlaczego więc cenzura puściła reportaż w „Kurierze”?
Jedną z przyczyn była zapowiedziana na jesień wizyta szwajcarskiej delegacji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, która miała sprawdzić warunki życia w obozie. A były one tragiczne. Codziennie rano wywożono stamtąd kilkadziesiąt trupów ludzi zmarłych w powodu chorób, głodu, wypadków przy pracy i prześladowań. Grzebano je potajemnie w pobliskim lesie. Informacje o obozie śmierci szybko rozniosły się po okolicy, trafiając też do zagranicznej prasy i stacji radiowych. Komunistyczne władze w Warszawie musiały więc szybko zareagować i zrobiły to w typowy wówczas sposób.
„Z baraków wypędzono brud, ciasnotę i chorobę. Strażnik nie trzyma w ręku pałki czy rewolweru. Z pracy zaś uczyniono zamiast trudu krwawego ponad siły, jarzma łamiącego najsilniejszych, zajęcie starannie dobrane dla każdego według jego sił i umiejętności. Naczelnik obozu pokazuje z dumą dużą i pustą zupełnie salę szpitalną. Sala czeka na chorych zakaźnie, jak dotychczas – dzięki Bogu – bezskutecznie. Dalej mijamy wielkie obozowe kuchnie oraz pełne żywności magazyny” – donosił niepodpisany pod tekstem dziennikarz „Kuriera”.
Nocny rytuał mordowania
W Jaworznie już w kwietniu 1945 r. zaczęto zamykać śląskie rodziny, które w czasie okupacji podpisały volkslistę, podejrzanych politycznie Polaków, a także Cyganów, Łemków i Ukraińców. Komendantem obozu był kapitan NKWD Mordasow. „Kiedy się upił, lubił sobie postrzelać do ruchomych obiektów. Kazał biegać ludziom i celował w nich. Lubił też gwałcić” – wspominał jeden w więźniów obozu. W listopadzie 1945 r. Mordasow został zwolniony za próbę gwałtu na polskiej strażniczce. W 1949 r. komendantem w Jaworznie został 26-letni Salomon Morel, wcześniej zarządzający obozem Zgoda w Świętochłowicach. Towarzyszyła mu opinia wyjątkowego sadysty. Skazany za przynależność do Hitlerjugend Gerhard Gruschka miał 14 lat, kiedy pierwszy raz zobaczył Morela: „Był średniego wzrostu, o szerokich ramionach, wyglądał na bardzo silnego. Jego ulubionym zajęciem była tzw. obróbka. W nocy gromkie »baczność« wyrywało nas ze snu. Wszyscy przepychaliśmy się do wolnej przestrzeni między łóżkami. Przepychanka musiała trwać krótko, gdyż »podpadnięcie« mogło być śmiertelne. Pękały łamane od zeskakiwania deski prycz i zanim załomotały gumowe i drewniane pałki milicjantów i blokowych, byli już pierwsi ranni”.
Odbywającej się dwa razy w tygodniu nocnej obróbce za każdym razem podlegała inna grupa. Raz byli to członkowie NSDAP, innym razem SA lub Hitlerjugend, także jeńcy wojenni. „Morel bił pięściami i pałką, jednak najczęściej posługiwał się dwiema innymi metodami – wspomina Gruschka. – Jedną z nich była tzw. piramida. Wyciągał jednego więźnia z szeregu i rzucał go z impetem na środek izby, potem następnych. Na nich rzucano dalszych czterech więźniów, aż do momentu, gdy przy pomocy przybocznych Morela powstało pięć do sześciu warstw ludzi. Więźniowie pod spodem z ciężkimi obrażeniami byli transportowani do ambulatorium. Jeszcze straszliwsza okazywała się druga metoda. Gdy Morel wpadał w szał w czasie eskalacji tortur, wybierał sobie dowolnego więźnia, rzucał nim o podłogę, chwytał jeden z taboretów i bił leżącego ciężkim siedziskiem. Nie przypominam sobie, by którykolwiek z więźniów przeżył to bez ciężkich obrażeń. Wielu umierało”.
Inni więźniowie Jaworzna nie podlegali tak sadystycznej obróbce, jak Niemcy, Ślązacy czy później Ukraińcy, jednak również oni cierpieli z powodu wyniszczającej pracy, głodu i chorób. Włodzimierz Sak, skazany za „chwalenie sanacji”, tak wspominał obóz: „Na obiad była brukwiowa zupa, kromka czarnego chleba i gorzka kawa. Wieczorem czekał nas apel trwający do trzech godzin, niezależnie od tego, czy padał deszcz czy był mróz. Codziennie mieliśmy morderczą gimnastykę: pompki, padnij-powstań, przysiady, skakanie żabką. Wypadków śmiertelnych każdego dnia było kilkanaście. Dużo ludzi w starszym wieku nie wytrzymywało ciężkiej pracy, padali z wycieńczenia. Ginęli również ci, którzy pracowali przy wyładunku żywności. Kiedy przywożono surową brukiew, buraki, ziemniaki czy kapustę, ludzie rzucali się na nie bez opamiętania. Jedli je surowe i niebawem umierali”.
Targ niewolników
Co najmniej połowa więźniów Jaworzna znalazła się tam w jednym celu – przymusowej pracy w kopalniach. System terroru ściśle podporządkowano potrzebom produkcyjnym. Kopalnie były najmniej zniszczonymi zakładami przemysłowymi w powojennej Polsce, a węgiel – jedynym dostępnym źródłem dewiz. Produkcja była jednak o połowę niższa niż przed wojną – brakowało górników. Pracujący w kopalniach Niemcy zostali zmobilizowani do Wehrmachtu albo potem uciekli w głąb Rzeszy. Polscy robotnicy przymusowi wyjechali. Armia Czerwona zabrała do ZSRR 20 tys. pracujących pod ziemią radzieckich jeńców wojennych i Ślązaków. Brakowało 30–40 tys. górników. Próby dobrowolnego werbunku nie powiodły się. W rezultacie zaczęto zatrudniać nawet kobiety: w kopalniach Bytom, Centrum i Rozbark stanowiły aż jedną trzecią załogi.
W tej sytuacji postanowiono sięgnąć po sprawdzone w ZSRR metody pracy przymusowej. W lakonicznej, ośmiopunktowej umowie, zawartej w maju 1945 r. pomiędzy Centralnym Zarządem Przemysłu Węglowego a Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego, MBP zobowiązało się do dostarczenia 5 tys. robotników przymusowych, a CZPW do przekazania określonej kwoty za każdy przepracowany przez nich dzień. Z kolei dwie umowy zawarte z Departamentem Więziennictwa i Obozów MBP przewidywały skierowanie do kopalń 20 tys. więźniów z Jaworzna.
Jednak mimo zwiększenia liczby aresztowań za działalność antypaństwową, a także łapanek urządzanych na foksów, więźniowie napływali do kopalń o wiele wolniej, niż planowano. Obóz w Jaworznie miał ich dostarczyć w maju 1945 r. 10 tys., dostarczył tylko 3,5 tys. Komendant tłumaczył to epidemią tyfusu, skarżąc się jednak do MBP, że „władze bezpieczeństwa kierują do niego głównie chorych i starców, a zdrowych zatrzymują dla swoich potrzeb” – najwyraźniej różne departamenty ministerstwa konkurowały między sobą w handlu żywym towarem. W tej sytuacji latem 1945 r. urzędnicy Centralnego Zarządu Przemysłu Węglowego zwrócili się do władz z wnioskiem o przydział 20–30 tys. niemieckich jeńców wojennych.
W obozach Armii Czerwonej na terenie Polski znajdowało się wówczas 158 tys. jeńców, pozyskano jednak tylko 3 tys. Jak pisał prof. Witold Stankowski, targi o Niemców były elementem nacisku na polski rząd podczas toczonych w Moskwie negocjacji w sprawie tzw. układu węglowego. Związek Radziecki żądał, by Polska sprzedawała mu, począwszy od 1946 r., 13 mln ton węgla rocznie po sztywnej cenie 1 dol. za tonę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz