Telewizyjni i gazetowi komentatorzy, politycy i ekonomiści głównego nurtu bardzo szybko odkryli, kto ponosi winę za kryzys finansowy trapiący świat. Oczywiście, jakżeby inaczej, chciwi inwestorzy, nieodpowiedzialni bankierzy, nienasyceni spekulanci, zachłanni menedżerowie banków, powodowani owczym pędem więksi i mniejsi posiadacze akcji. No i niewystarczający nadzór ze strony państwa, powszechny brak umiaru, neoliberalizm, kapitalizm, najlepiej drapieżny kapitalizm albo turbokapitalizm. Stara śpiewka. Niby wszystko proste, a całkowicie fałszywe, bo myli przyczynę ze skutkiem. Ten, kto zalewa świat oceanami fałszywego pieniądza, nie powinien potępiać rybaków za to, że na nich zarzucają sieci.
Prawda jest taka, że negatywne lub problematyczne cechy występują u ludzi żyjących we wszystkich systemach i ustrojach, ale w najmniejszym stopniu w kapitalizmie tzn. w autentycznym kapitalizmie, ponieważ tam każdy człowiek odpowiada za swoje działania i płaci za swoje błędy własnymi pieniędzmi. Jednak dzisiaj nie mamy kapitalizmu nigdzie na świecie. Albowiem nieusuwalnym jego składnikiem jest kapitalistyczny pieniądz, czyli pieniądz rynkowy (przez wieki było nim złoto), a nie – tak jak dziś – niby-pieniądz produkowany przez państwowego monopolistę. Ponadto nie ma prawdziwego kapitalizmu i gospodarki wolnorynkowej bez wyznaczanych swobodnie przez rynek stóp procentowych. Tymczasem obecnie stopami procentowymi manipulują banki centralne zamieniając kapitalizm w gospodarkę centralnie planowaną. Narzucanie odgórnie najważniejszej ceny w gospodarce – stopy procentowej traktowanej jako cena pieniądza, obniżanie jej lub podwyższanie według swojego widzimisię (podpartego radami tzw. ekspertów), to socjalistyczny absurd, który sukcesywnie wypacza rynek, dusi go a w końcu niszczy.
To, co „zawiodło” i co doprowadziło do aktualnego kryzysu , to nie kapitalizm, lecz – jak zawsze i wszędzie – socjalizm. Socjalizm, którego filarami są: państwowy monopol wytwarzania fałszywego pieniądza oraz centralnie kierowana gospodarka planowa w dziedzinie stóp procentowych. Rynek natomiast funkcjonuje znakomicie: najpierw gorącym powietrzem z nadmiernej podaży kredytu i pieniądza napełnia balony, a kiedy te stają się zbyt duże, pozwala im pęknąć, niszcząc pozorne bogactwo szybciej niż powstało. Fałszywy kredyt zostaje oddzielony od prawdziwego i oddany na makulaturę. Prawdziwy lub dobry kredyt tworzą te pożyczki banków, które opierają się na rzeczywistych oszczędnościach – stanowią one dzisiaj niewielki ułamek całego globalnego wolumenu kredytów. Fałszywy (zły) kredyt tworzy się z pustego pieniądza, niczym nie pokrytego, za którym nie stoją żadne realne oszczędności. Ten kredyt jest narzędziem zniszczenia, ponieważ skłania kredytobiorców do błędnych decyzji i działań: przedsiębiorców do błędnych (nierentownych w dłuższej perspektywie) inwestycji, prywatne gospodarstwa domowe do nadmiernych (powyżej dochodów) wydatków konsumpcyjnych, rządy do tworzenia rozbuchanych budżetów (niemożliwych do sfinansowania z oficjalnie ściąganych podatków), inwestorów do lokowania pieniędzy w fałszywych (nie posiadających rzeczywistej trwałej wartości) papierach wartościowych i akcjach.
Kryzys finansowy, inflacja cenowa, upadki banków, spadek wartości nieruchomości, akcji itd. to nie skutki „kryzysu kapitalizmu”, ale gorączka i dreszcze kapitalizmu, który w ten sposób chce uwolnić się od trucizny która go zabija, wprowadzonej do jego organizmu przez rządy i banki centralne. Pozbawiony substancji, dowolnie pomnażany papierowy pieniądz, kredytowe machiny banków centralnych smarowane fałszywym pieniądzem, system bankowy oparty na rezerwie cząstkowej, nadmierne, stale rosnące wydatki państwa i coraz wyższe zadłużenie – prawdziwe przyczyny obecnego kryzysu. Banki centralne wraz z rządami od dziesięcioleci prowadziły nieodpowiedzialną politykę pieniężną, zniszczyły zapasy prawdziwych oszczędności i stworzyły niszczycielską kredytową falę tsunami, zatapiającą obecnie gospodarkę.
Amerykański ekonomista Richard Ebeling, wskazał na to, że ani amerykański Fed ani inny bank centralny z natury rzeczy nie jest w stanie zaplanować „optymalnej ilości pieniądza w obiegu”, ani „właściwego celu inflacyjnego” podobnie jak każdy inny urząd planowania nie jest w stanie zaplanować i ustalić, ile potrzeba butów, sera, wózków dziecięcych i po jakiej cenie powinny być sprzedawane. Najlepszą polityką pieniężną jest brak polityki pieniężnej. Kto uważa, że wolna gospodarka rynkowa stanowi jedyny naturalny ład wolności i powszechnego dobrobytu, ten musi również opowiedzieć się za wolnorynkowym systemem pieniężnym. Ten zaś uwarunkowany jest zniesieniem państwowego monopolu emisji pieniądza i likwidacją banków centralnych.
Cykle boomu i recesji, bańki i załamania, nieustająca inflacja, pozbawione jakiegokolwiek ekonomicznego sensu podnoszenie i obniżanie stóp procentowych, są zjawiskiem nieznanym w systemie waluty złotej i srebrnej czy też opartej na standardzie złota, a zaczęły się wraz z odejściem od waluty złotej i wybuchem pierwszej wojny światowej. Złoto jest kotwicą systemu finansowego i łańcuchem powstrzymującym dowolne pomnażania pieniądza; w tej funkcji jest niezastąpione. Psy inflacji i ekspansji kredytowej czają się zawsze w pogotowiu, bo cóż piękniejszego dla kasty politycznej i biurokracji jak kupowanie władzy i beneficjów papierowym pieniądzem. Dopóki psy trzymane są na uwięzi – na złotym łańcuchu, wszystko jest w porządku. Kiedy jednak łańcuch zostaje zerwany, psy rzucają się przed siebie i rozrywają kłami gospodarkę i cywilizację. I to dopiero powoduje – jak pisaliśmy wyżej – błędne zachowania finansowe wszystkich graczy na rynkach finansowych: menedżerów bankowych i finansowych, przedsiębiorców, inwestorów, akcjonariuszy, posiadaczy kart kredytowych. To nie kapitalizm, ale polityka z jej fałszywym papierowym pieniądzem produkowanym w drukarniach nazywanych bankami centralnymi, zwodzi ich, wprowadza w błąd i zachęca do zadłużania, brania kredytów, oraz ryzykownych inwestycji. To polityka zawiodła, to działania polityków poniosły fiasko, a nie rynek.
Rzecz dziwna, ludzie nie rozpoznają elementarnego faktu, iż papierowy pieniądz bez pokrycia drastycznie narusza elementarne prawa człowieka, prawo do zdrowej waluty, a tym samym do uczciwych umów i ochrony własności. „Fiat money”, które jest źródłem grabieży, złodziejstwa i oszustwa pozbawia człowieka tych praw. Czyż nie było i nie jest obowiązkiem ekonomistów stałe uświadamianie opinii publicznej istnienia destruktywnego potencjału kryjącego się w papierowym pieniądzu bez pokrycia? Czy to nie oni powinni napominać i ostrzegać polityków, demaskować kartel interesów polityki i wielkiej finansjery, piętnować czary z papierowym pieniądzem i kredytowe szaleństwo obecnego systemu finansowego? Zamiast tego gromady mainstreamowych ekonomistów napełniały sale wykładowe i uniwersyteckie biblioteki keynesistowskimi i monetarystycznymi kłamstwami i błędami, pozując na inżynierów naciskających guziki maszyny jak sobie wyobrażali gospodarkę (wyjątek stanowi małe bractwo kontynuujące tradycje Szkoły Austriackiej, która refleksję na temat systemów pieniężnych i bankowych podniosła na najwyższy poziom).
Od pół wieku rozpowszechniali ekonomiczne mity, przede wszystkim mity keynesistowskie o konsumpcji i niskich stopach procentowych jako czynnikach wzrostu gospodarczego. Jednak dzieje ludzkości nie znają przykładu, żeby można było stać się bogatym dzięki konsumpcji – odnosi się to zarówno do pojedynczego człowieka, jak i całej gospodarki. Rzeczą niemożliwą jest również, aby ktoś mógł znać „właściwą” wysokość najważniejszej ceny w gospodarce, ceny pieniądza i kredytu, która na wolnych rynkach ustala się sama w formie „naturalnej stopy procentowej”. Tylko rynek, a nie jakiś prezes banku centralnego lub inne gremium, może tę cenę – zależną od podaży (pieniądza) i popytu (na pieniądz), stanu oszczędności i inwestycji, czasowych preferencji ludzi oraz aktualnego stosunku rzadkości i obfitości dóbr – „wykryć” i „wydać oświadczenie”, jaka powinna się ona kształtować w danym momencie. Każda politycznie narzucona stopa procentowa musi być ex definitione błędna i prowadzić do ogromnych zniekształceń w strukturze kapitału i produkcji, jak również do fałszywych bodźców i błędnych zachowań konsumentów, ciułaczy, inwestorów, wierzycieli i dłużników. Te błędy muszą zostać w końcu naprawione na drodze bolesnej kuracji w postaci recesji i depresji. A jeśli ktoś nie zachce jej się poddać, to może go czekać długotrwała agonia i śmierć. Właśnie dlatego tak ważną rzeczą jest, aby podwaliną systemu pieniężnego było złoto, stanowiące wędzidło nałożone na manię wielkości i nienasycony apetyt kasty politycznej na kreowany z powietrza pieniądz oraz na manię zaciągania kredytów, w jaką popadły miliony ludzi. Złoto czyni zbędną egzystencję banków centralnych i ich polityki pieniężnej oraz polityki stóp procentowych, zmusza bankierów, aby stali oboma nogami na ziemi i wpisywali w bilanse swoich banków realne liczby a nie wzięte – jak papierowy pieniądz – z powietrza, dusi swoim „ciężarem” inflację, że ta ani nie drgnie, ministrów finansów nakłoni do oszczędnego i roztropnego gospodarowania pieniędzmi i majątkiem obywateli.
Pojawia się pytanie, dlaczego ekonomiści nie wyjaśniają prawdziwych zależności pomiędzy działalnością banków centralnych, tych najpotężniejszych socjalistycznych instytucji na świecie, a finansowo-ekonomicznymi kryzysami? Dlaczego nie wskazują na destruktywną rolę papierowego pieniądza bez pokrycia i na zgubne skutki zniesienia waluty złotej? Ano dlatego, że w dużej mierze sami wierzą w mity, którymi karmią elity polityczne i szersze kręgi społeczne, a wierzą ponieważ chcą wierzyć. Dzielą się oni, z grubsza biorąc, na dwa rodzaje: urzędników państwowych i urzędników bankowych. Obie grupy są sługami i pachołkami panującego systemu pieniądza papierowego i świetnie zarabiają na świadczonych mu usługach. Ci pierwsi dostają pieniądze na badania, posady w instytutach, tłuste honoraria za doradzanie politykom, ci drudzy dbają o swoje kariery i sowite pensje w bankach robiących kokosy dzięki funkcjonowaniu w ramach systemu fałszywego pieniądza, nic więc dziwnego, że nie poddają w wątpliwość zasad jakie leżą u jego podstaw.
Ponadto teoria ekonomiczna Keynesa przeobraziła dawnych badaczy, starających się opisać mechanizmy życia gospodarczego, w dynamicznych inżynierów społecznych, u których zasięga się opinii i rady. Mogą sobie wyobrażać, że są sternikami gospodarki, nawet jeśli sterują Titanikiem. W tych warunkach jakiż ekonomista miałby odczuwać radość z poszukiwania i odkrywania prawdy. Ci nieliczni, którzy ją odczuwali, musieli płacić za to przez całe życie, jak na przykład Ludwig von Mises, dla którego w USA zabrakło katedry na którymś z uniwersytetów. Nie doczekał się też – on, jeden z dwóch, trzech najwybitniejszych ekonomistów XX wieku – nagrody Nobla. Jego ucznia i kolegi Friedricha Augusta von Hayeka, autora przełomowych prac o rynku i wolności, pominąć już nie wypadało, więc nagrodę mu przyznano, z pełnym cynizmem dodając mu do towarzystwa, jako drugiego laureata, szwedzkiego obersocjalistę Gunnara Myrdala, którego cała „teoria” ekonomiczna sprowadzała się do postulatu grabienia bogatych. Być może ci, co decydują o tym, kto ma dostać nagrodę Nobla, żywili nadzieję, iż skłonią Hayeka do większego „umiarkowania”. Tymczasem ten, wykorzystał swoją noblowską sławę, aby wystąpić z książkąDenacjonalizacja pieniądza (1976), w której wysunął radykalny postulat prywatyzacji pieniądza. Niestety, nie wyrwała ona mainstreamowych ekonomistów z ich próżnych marzeń na jawie, choć system „fiat money” po ostatecznym zerwaniu cienkiej jak nitka więzi ze złotem w 1971 roku, wszedł w fazę finalnego tańca św. Wita. Dzisiaj jesteśmy świadkami ich kompletnego intelektualnego bankructwa i całkowitej utraty wiarygodności.
Jeśli nie powrócimy rychło do rynkowego pieniądza, do pieniądza wolnych obywateli, mogą się sprawdzić najbardziej czarne scenariusze. Tu i ówdzie pojawia się dziś na ustach wybitnych uczonych słowo, które przez lata obłożone było tabu – „bankructwo państwa”. Unika się na razie mówienia o zjawiskach, które regularnie towarzyszyły i towarzyszą bankructwom państw – wojnach domowych, chaosie, rewolucji i rządach bandytów, załamaniu porządku publicznego, masowej biedzie, pojawieniu się nowych tyranów. Prof. Hayek należał do uczonych realistycznie i trzeźwo myślących. Nie pisałby w swojej książce o wielkim zagrożeniu dla całej naszej cywilizacji, gdyby nie był absolutnie pewien, że system papierowego pieniądza bez pokrycia produkowanego przez państwowego monopolistę nieuchronnie – jak to już nieraz w historii bywało – prowadzi w przepaść.
Przeł. Tomasz Gabiś
Źródło: „Schweizerzeit”, nr 32, listopad 2008.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz