sobota, 8 sierpnia 2020

Mark Twain - Jak kandydowałem na gubernatora?

Mark TWAIN: "Jak kandydowałem na gubernatora?"

Przed kil­koma mie­sią­cami wysu­nięto moją kan­dy­da­turę na guber­na­tora stanu Nowy Jork z listy nie­za­leż­nych. Moimi kontr­kan­dy­da­tami byli pp. John I.Smith oraz Blank J.Blank. Wie­dzia­łem, że posia­dam nie­wąt­pliwą prze­wagę nad tymi panami w postaci dobrej repu­ta­cji. Wystar­czyło spoj­rzeć na gazety, aby dowie­dzieć się, że jeśli pano­wie ci cie­szyli się kie­dyś dobrą opi­nią, to czasy te minęły już bez­pow­rot­nie. Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że mieli oni w ostat­nich latach do czy­nie­nia z naj­bar­dziej podej­rza­nymi i brud­nymi spraw­kami. Kiedy jed­nak cie­szy­łem się w cicho­ści ducha z mojej prze­wagi moral­nej, to z rado­ścią tą mie­szało się uczu­cie zaże­no­wa­nia, że moje nazwi­sko wymie­niane będzie jed­nym tchem z nazwi­skami tego typu indy­wi­duów. Długo zwle­ka­łem z przy­ję­ciem kan­dy­da­tury, aż wresz­cie posta­no­wi­łem napi­sać w tej spra­wie do mojej babki. Odpo­wiedź jej była zarówno szybka, jak i dobitna:
Nie popeł­ni­łeś w swym życiu niczego takiego, co mogłoby przy­nieść Ci ujmę. Spójrz tylko na gazety, a zro­zu­miesz, jakimi osob­ni­kami są pano­wie Smith i Blank. Zasta­nów się dobrze, czy chcesz poni­żyć się do tego stop­nia, aby rywa­li­zo­wać z ludźmi tego pokroju.

Tak samo i ja myśla­łem! W nocy nie mogłem zmru­żyć oka. Mimo wszystko jed­nak nie widzia­łem spo­sobu wyco­fa­nia swej kan­dy­da­tury. Byłem już zaan­ga­żo­wany i musia­łem sta­nąć do walki. Prze­glą­da­jąc przy śnia­da­niu dzien­niki natra­fi­łem na taką oto wzmiankę, która wytrą­ciła mnie cał­kiem z równowagi:
                                 KRZYWOPRZYSIĘSTWO!
Może by pan Mark Twain wytłu­ma­czył nam dzi­siaj, gdy staje jako kan­dy­dat na guber­na­tora przed swym naro­dem, jak to się stało, że w roku 1863 w miej­sco­wo­ści Waka­wak, w Kochin­chi­nie, 44 świad­ków udo­wod­niło mu krzy­wo­przy­się­stwo, które popeł­nił, aby wydrzeć szmat pola bana­no­wego z rąk nie­szczę­śli­wej wdowy malaj­skiej i jej bez­bron­nej rodziny, dla któ­rej pole to było jedy­nym środ­kiem utrzy­ma­nia. Nie wąt­pimy, że p.Twain w inte­re­sie zarówno swoim, jak i ludu, o któ­rego głos zabiega, zechce sprawę tę wyja­śnić jak naj­ry­chlej. Czy jed­nak to uczyni?
Myśla­łem, że pęknę ze zdu­mie­nia, Cóż za okrutne, strasz­liwe oskar­że­nie. Nie widzia­łem nigdy na oczy Kochin­chiny! Nie sły­sza­łem o żad­nym Waka­waku! Nie potra­fił­bym odróż­nić pola bana­no­wego od kan­gura! Nie wie­dzia­łem, co począć. Byłem oszo­ło­miony i bez­radny. Dzień minął, a ja nic nie zro­bi­łem w tej spra­wie. Naza­jutrz ta sama gazeta zamie­ściła kró­ciutką notatkę:
                                     CHARAKTERYSTYCZNE!
Godzi się zauwa­żyć, iż p. Twain zacho­wuje zna­mienne mil­cze­nie w spra­wie krzy­wo­przy­się­stwa w Kochinchinie.
(Nb. przez cały czas walki wybor­czej dzien­nik ten nie nazy­wał mnie ina­czej, jak „Twain, ohydny krzy­wo­przy­sięzca”.)
Następ­nie wpa­dła do mych rąk „Gazette”, w któ­rej prze­czy­ta­łem, co następuje:
                               PROSIMY O ODPOWIEDŹ!
Może by nowy kan­dy­dat na sta­no­wi­sko guber­na­tora zechciał wyja­śnić nam pewną sprawę. Idzie o jego współ­lo­ka­to­rów w Mon­ta­nie, któ­rym od czasu do czasu ginęły różne drobne, choć war­to­ściowe dro­bia­zgi. Dziw­nym tra­fem znaj­do­wano je zawsze u p. Twa­ina. Współ­lo­ka­to­rzy byli zmu­szeni udzie­lić mu dla jego wła­snego dobra przy­ja­ciel­skiego napo­mnie­nia, po czym dali mu nie­złą nauczkę i pora­dzili, aby pozo­sta­wił na stałe próż­nię w miej­scu, w któ­rym zwykł był prze­by­wać w obo­zie. Cze­kamy na wyja­śnie­nia p. Twa­ina w tej sprawie.
Czy można było zdo­być się na więk­szą zło­śli­wość? Nigdy w życiu nie byłem w Mon­ta­nie.
(„Gazette” nie nazy­wała mnie odtąd ina­czej, jak „Twain, zło­dziej z Mon­tany”.)
Bra­łem teraz do rąk dzien­niki tak ostroż­nie, jak czło­wiek, który pod­nosi koł­drę, spo­dzie­wa­jąc się zna­leźć w łóżku żmiję. W parę dni póź­niej zna­la­złem znów taki oto artykulik:
                                          KŁAMSTWO PRZYGWOŻDŻONE!
Zło­żone pod przy­sięgą zezna­nia pp. Michała O’Flanagana,Esq. z Five Points, oraz Snub Raf­ferty i Catty Mul­li­gana z Water Street jed­no­gło­śnie dowo­dzą, iż fał­szywe oświad­cze­nie p.Marka Twa­ina na temat dziadka naszego kan­dy­data pozba­wione jest wszel­kiego pokry­cia w rze­czy­wi­sto­ści . P. Twain ośmie­lił się mia­no­wi­cie stwier­dzić, iż zmarły dzia­dek powszech­nie sza­no­wa­nego p. Blanka J. Blanka powie­szony został za rabu­nek uliczny, co jest ohyd­nym i ordy­nar­nym łgar­stwem. Jest rze­czą odra­ża­jącą, iż dla doraź­nych celów poli­tycz­nych nie daje się spo­koju ludziom nawet w gro­bach, obrzu­ca­jąc bło­tem ich czci­godne nazwi­ska. Kiedy pomy­ślimy o tym, jak wielce boleć muszą podobne znie­wagi rodzinę i przy­ja­ciół nie­od­ża­ło­wa­nego nie­bosz­czyka, nie możemy oprzeć się chęci zaape­lo­wa­nia do sza­now­nych wybor­ców, aby udzie­lili nauczki zdzi­cza­łemu oszczercy. Ale nie! Pozo­stawmy go raczej na pastwę wyrzu­tów sumie­nia (cho­ciaż jeśliby szla­chet­niejsi spo­śród czy­tel­ni­ków zadali kłamcy obra­że­nia cie­le­sne, nie ulega wąt­pli­wo­ści, że nie zna­la­złby się sąd, który potę­piłby ich za ten wznio­sły uczynek).
Misterne ostat­nie zda­nie tego arty­kułu wywarło taki sku­tek, że „naj­szla­chet­niejsi spo­śród czy­tel­ni­ków”, opa­no­wani szla­chet­nym obu­rze­niem, wyrzu­cili mnie w nocy z mojego wła­snego miesz­ka­nia, łamiąc meble oraz uno­sząc ze sobą wszystko, co byli w sta­nie unieść. A jed­nak gotów jestem przy­siąc na wszyst­kie świę­to­ści, że nigdy nie obra­zi­łem pamięci dziadka p.Blanka. Wię­cej jesz­cze, nie sły­sza­łem o nim aż do chwili uka­za­nia się wspo­mnia­nego arty­kułu.
(Nawia­sem mówiąc, dzien­nik ten nazy­wał mnie odtąd „Twain, pro­fa­na­tor zwłok”).
Następna wzmianka, która przy­kuła moją uwagę, brzmiała następująco:
                                                 ŁADNY KANDYDAT!
Marek Twain, który miał wczo­raj wygło­sić mowę na wiecu nie­za­leż­nych, nie przy­był wcale na wiec. Lekarz jego doniósł tele­gra­ficz­nie, że p. Twain ma nogę zła­maną w dwóch miej­scach. Pacjent cierpi okrop­nie – itd., itd. i całe mnó­stwo podob­nych bredni. Nie­za­leżni wzięli to za dobrą monetę, teraz zaś udają, że nie wie­dzą nic o praw­dzi­wej przy­czy­nie nie­obec­no­ści tego indy­wi­duum, które w swym zaśle­pie­niu wybrali na kan­dy­data. A prze­cież widziano wczo­raj wie­czo­rem, jak jakiś pijany osob­nik zmie­rzał do miesz­ka­nia p.Twa­ina w sta­nie zupeł­nego zamro­cze­nia. Jest obo­wiąz­kiem nie­za­leż­nych dostar­czyć nam dowo­dów, iż osob­nik ten nie był p.Mar­kiem Twa­inem. Naresz­cie mamy ich w ręku! W tej spra­wie nie ma miej­sca na żadne kruczki i wybiegi! Lud zadaje im z całą mocą pyta­nie: „Kim był ten pijak?”
Było to fan­ta­styczne, cał­kiem fan­ta­styczne, że wła­śnie moje nazwi­sko zamie­szane było w podobną sprawę. Prze­szło trzy lata minęły już od chwili, kiedy mia­łem w ustach ostat­nią kro­plę alko­holu.
(Już od następ­nego numeru dzien­nik ów nazy­wał mnie stale: „Pan Deli­rium Tre­mens Twain”.)
W tym samym cza­sie zaczęły do mnie napły­wać w wiel­kiej ilo­ści listy ano­ni­mowe. Treść ich była zawsze nie­mal jednakowa:
Jak to było z tą kobietą, którą pan pobił, kiedy pro­siła o jał­mużnę?
Pol Pry.
Albo:
Popeł­nił pan sze­reg łaj­dactw, o czym nie wie nikt prócz mnie. Radził­bym więc panu prze­słać mi odwrot­nie kilka dola­rów, gdyż ina­czej zro­bię z tego uży­tek w gaze­tach.
Handy Andy.
To chyba wystar­czy. Mógł­bym cyto­wać wię­cej, gdy­bym chciał zmę­czyć czy­tel­nika.
Wkrótce potem cen­tralny organ repu­bli­kań­ski zarzu­cił mi prze­kup­stwo na wielką skalę, zaś cen­tralny organ demo­kra­tyczny przy­to­czył „fakty”, świad­czące, iż usi­ło­wa­łem zyskać bez­kar­ność w pew­nych spraw­kach za pomocą szan­tażu.
Z tej racji otrzy­ma­łem dwa przy­domki: „Twain brudny łapow­nik” i „Twain, podły szan­ta­ży­sta”.
Odtąd doma­gano się ode mnie odpo­wie­dzi ze wszyst­kich stron i z taką natar­czy­wo­ścią, że nie tylko redak­to­rzy, ale rów­nież i przy­wódcy mego stron­nic­twa orze­kli, iż dal­sze mil­cze­nie z mej strony sta­nie się moją zgubą poli­tyczną. Na domiar złego naza­jutrz uka­zał się w jed­nym z dzien­ni­ków nastę­pu­jący artykuł:
                                        PRZYJRZYJCIE MU SIĘ DOBRZE!
Kan­dy­dat nie­za­leż­nych wciąż jesz­cze mil­czy. Robi to dla­tego, że nie ma dość odwagi, aby zabrać głos. Wszyst­kie oskar­że­nia prze­ciwko niemu są w pełni umo­ty­wo­wane, zaś swym mil­cze­niem potwier­dza on jesz­cze sto­krot­nie ich słusz­ność. Nie­za­leżni, przyj­rzyj­cie się swo­jemu kan­dy­da­towi! Spójrz­cie na ohyd­nego krzy­wo­przy­sięzcę, zło­dzieja z Mon­tany, pro­fa­na­tora zwłok! Podzi­wiaj­cie tego deli­ryka, brud­nego łapow­nika, pod­łego szan­ta­ży­stę!
Zasta­nów­cie się i powiedz­cie, czy może­cie zło­żyć wasze głosy na czło­wieka obcią­żo­nego tak wstręt­nymi zbrod­niami, który nie posiada nawet dość odwagi, aby pisnąć słówko w swo­jej obronie!
Nie, dłu­żej nie mogłem mil­czeć. Zanim jed­nak przy­go­to­wa­łem „odpo­wiedź” na tę potworną ilość zarzu­tów, jeden z dzien­ni­ków zarzu­cił mi, że spa­li­łem dom waria­tów li tylko dla­tego, że przy­sła­niał mi widok z mojego okna. To wpra­wiło mnie w jakiś nie­sa­mo­wity lęk. Zaraz potem prze­czy­ta­łem zarzut, iż otru­łem mego wujaszka, pra­gnąc zawład­nąć jego mająt­kiem – zarzut połą­czony z żąda­niem eks­hu­ma­cji zwłok. Omal że nie zwa­rio­wa­łem! Następ­nie oskar­żono mnie, że będąc dyrek­to­rem w przy­tułku uży­wa­łem do naj­cięż­szych robót znie­do­łęż­nia­łych i bez­zęb­nych sta­rusz­ków. Zaczą­łem poważ­nie się wahać, czy nie wyco­fać się z tej całej awan­tury. Na koniec jed­nak, jako uko­ro­no­wa­nie wszel­kich oszczerstw, rzu­ca­nych na mnie przez prze­ciw­ni­ków poli­tycz­nych, nastą­piło zwo­ła­nie całej chmary dzie­cia­ków róż­nej wiel­ko­ści i maści i naka­za­nie im, by wołały w cza­sie mego prze­mó­wie­nia na wiecu: „Tatuś, tatuś!”
Dałem za wygraną. Ule­głem . Nie doro­słem widać do wyso­kiego sta­no­wi­ska guber­na­tora stanu Nowy Jork. Wyco­fa­łem moją kan­dy­da­turę, przy czym tak pod­pi­sa­łem się na mym liście:
              Z sza­cun­kiem
                        Marek Twain
nie­gdyś porządny czło­wiek, dziś ohydny krzy­wo­przy­sięzca, zło­dziej z Mon­tany, pro­fa­na­tor zwłok, deli­ryk, brudny łapow­nik, podły szan­ta­ży­sta itp.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz