Tak się symbolicznie stało, że 12 maja obchodzimy zarówno rocznicę zamachu majowego, jak i śmierci J. Piłsudskiego, który dziewięć lat wcześniej dokonał owego zamachu na demokrację. Nie zrozumiemy tego, dlaczego dzisiaj połowa Polaków ma zamordystyczne i autorytarne poglądy oraz popiera paradyktatorów, bez uświadomienia sobie, że przynajmniej częściowo jest to spowodowane faktem kultu, jakim otoczony jest w naszym kraju dyktator Piłsudski oraz jego sanacyjny i niedemokratyczny reżim.
Najpierw jednak fakty. Zamach majowy to było wojskowe obalenie legalnie wybranej władzy. Przez wojsko i Piłsudskiego. W jego wyniku zginęło w ciągu czterech dni około czterystu osób. To ponad dwa razy więcej, niż w stanie wojennym. Pan marszałek oraz jego umundurowani pałkarze po prostu i zwyczajnie przejęli władzę za pomocą zabijania swoich przeciwników.
W wyniku owego zamachu wprowadzono system, który nie był już demokracją, lecz coraz bardziej brutalną dyktaturą. Wybory brzeskie, represje wobec posłów opozycji, Bereza Kartuska, wreszcie konstytucja kwietniowa – wszystko to sytuowało nas w ówczesnej Europie po stronie Włoch, Portugalii, Węgier czy Hiszpanii, a nie Czechosłowacji czy Francji. To nie kwestia upodobań modowych, że przywódcy tych pierwszych państw chodzili w mundurach, a premierzy tych drugich w garniturach.W Berezie Kartuskiej, polskim obozie koncentracyjnym dla przeciwników rządu, do którego trafiało się bez wyroku sądu, osadzonych było kilka tysięcy endeków, komunistów, socjalistów, Ukraińców i innych, których dyktatorska władza uznała za groźnych dla siebie. Kilkunastu (być może kilkudziesięciu – w zależności od źródeł historycznych) więźniów zostało tam zamordowanych. Prawie wszyscy byli bici i torturowani. Tylko w latach 1932-1937 z rąk policji zginęło ponad osiemset osób, które brały udział w protestach społecznych. Posłowie na Sejm byli bici przez grasujące bojówki sanacyjnych żołdaków. Żydowscy studenci siedzieli na uniwersytetach w osobnych ławkach.
Taka była Polska kierowana przez Piłsudskiego. Już po jego śmierci, na kilkanaście miesięcy przed swoim upadkiem, dokonała rozbioru Czechosłowacji, w porozumieniu i we współpracy z Hitlerem. Tak, tak – nasza najjaśniejsza RP rzuciła się na kawałek mordowanego przez III Rzeszę sąsiada i ogłosiła to jako dowód swej wzrastającej potęgi. Na kilkanaście miesięcy przed swym upadkiem.
Wojciech Korfanty, przywódca Ślązaków, któremu ostatnio nasza dobrotliwa władza ufundowała pomnik w Warszawie, nie dożył owego upadku. W 1935 roku musiał uciekać do Czechosłowacji bojąc się więzienia. Po jej zajęciu udał się do Francji. Wrócił w kwietniu 1939 roku. Został osadzony na Pawiaku. Jego zdrowie pogarszało się z każdym dniem, więc wreszcie został wypuszczony z więzienia w lipcu, z obawy, że umrze za kratami. Miesiąc później już nie żył. Podobnie smutne były losy Wincentego Witosa, którego także każda obecna władza celebruje. Ten trzykrotny premier RP musiał uciekać z Polski Piłsudskiego już w 1933 roku. Wrócił na krótko przed wojną. Też był aresztowany, ale nieco szybciej wypuszczony. Powtarzam – trzykrotny premier Polski.
Taka była wasza wyśniona II RP. Jej dyktator w pogardzie miał demokrację, upokarzał sejm i posłów, wyzywał ich najgorszymi słowami. Gdy umierał, Polska była dyktaturą, niewiele różniącą się od parafaszystowskich reżimów Franco czy Salazara. Biedną, zacofaną, autorytarną, stosującą getto ławkowe dla Żydów, utrzymującą obóz koncentracyjny dla swoich przeciwników, łamiącą większość zasad demokratycznych.
Po wojnie komuniści, co oczywiste, potępiali sanację. A wszyscy ci, którzy potępiali komunistów, równie oczywiście gloryfikowali sanację. W ten oto bezmyślny sposób weszliśmy w 1989 roku w niepodległość i z rozpędu, bez żadnej refleksji, nastąpił renesans miłości do marszałka i II RP. Zaczęto nazywać jego imieniem szkoły, place, ulice. Stawiano mu pomniki – oczywiście najczęściej w mundurze.
Dlatego nie dziwmy się dziś, że połowa Polaków ma tendencje autorytarne. Jeśli bohaterem narodowym, o którym dzieci uczą się w szkole, którego portrety wieszają sobie w domach politycy i liderzy opinii, jest były dyktator, to dlaczego niby oni mieliby mieć w poważaniu demokrację? Wszak ich idol i symbol polskiej niepodległości pogardzał demokracją, a o konstytucji mówił tak: „ja tego, proszę pana, nie nazywam Konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty. Pierdel, serdel, burdel”.
Inklinacje milionów naszych rodaków do zamordyzmu, autorytaryzmu, rządów twardej ręki, dyktatorskich zapędów władzy, lekceważenia demokracji i wolności nie wzięły się znikąd. One są wytłumaczalne socjologicznie, politologicznie i historycznie. Jednym z powodów tego, że część z nas jest po prostu parafaszystami, jest stosunek państwa polskiego do dziedzictwa sanacji, a mówiąc bardziej konkretnie – włączenie jej myśli i praktyki do dziedzictwa politycznego państwa polskiego oraz uczynienie z jej twórcy i patrona bohatera narodowego.
Jeśli chcemy zwalczyć zamordyzm obecny w głowach dużej części Polaków, musimy zacząć obalać mit sanacji. Od akceptacji (a przynajmniej milczącego przyzwolenia) jej niedemokratycznych założeń przejść do ich jawnej krytyki, a zakończyć obaleniem jej mitu. Z realnymi pomnikami owego mitu włącznie. Nie będzie wolnym i demokratycznym to społeczeństwo, którego bohaterem jest dyktator
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz